Miniaturowe kucyki


Patrzta co ja mam! Cadance i jej kaszojada!
Dorwałam je w pakiecie z gazetkami (tego syfu akurat nie zbieram), w oryginalnych opakowaniach, przez nikogo jeszcze niewymacane. Kupiłam toto po taniości, toteż januszańska część mojej duszy, jest szczerze uradowana (w świecie astralnym, energicznie wymachuje reklamówkami z biedry, miota świeżakami w inne byty i tupta w klapkach kubota po energetycznych mackach).
Poważnie, usatysfakcjonowana jestem z powodu tego zakupu. Normalnie, używaną Cadance z gazetki widziałam już kilka razy na Allegro i olx. Ten model, mieścił się w cenach od ośmiu złotych, do - bodajże piętnastu. A ja, za te okazy wybitnie nie miałam ochoty przepłacać. No i trawiły mi się dwa, w cenie jednego. Nie mogłam nie skorzystać.

Bardziej od figurek, spodobała mi się tylko holograficzna folia. Przez dobrych kilka minut, ślipiłam na błyszczące gwiazdki, które pojawiały się i znikały, w zależności od kąta padania światła.




Po rozpakowaniu, tak oto prezentuje się Mi Amora Cadenza, razem ze swoim gówniakiem - Flurry Heart. W zasadzie, to nic nadzwyczajnego, ale cieszy moje oczy - tym bardziej, żefigurki jeszcze pachną nowością i nie mają żadnych fabrycznych uszkodzeń. 
Jeśli chodzi o gazetkowe figurki, to chciałabym dorwać jeszcze Lunę i Celestię. I w ogóle, to fajnie by było, gdyby w tych holo-saszetkach, pojawiły się kiedyś Gold Lily i Sterling.


Z tego co zdołałam zauważyć, spośród wszystkich wariantów Cadance, to właśnie ta gazetkowa, pod względem formy i kolorystki (zwłaszcza, jeżeli chodzi o odcień różu, w jakim jest jej ciałko), najbardziej przypomina serialową księżniczkę. Pozostałe Mi Amory Cadenzy które widziałam, charakteryzowały się dość oczojebnymi barwami (nie, żeby mi to przeszkadzało).



A tera, Flurry Heart. W sumie, to nawet zastanawiające - jak to możliwe, że z takim rogiem i skrzydłami, nie rozwaliła swojej matce macicy, hę? xD 
Dobra, nieważne. W każdym razie - kupna FH nie planowałam, bo nigdy nie podobała mi się aż tak bardzo, żebym od razu chciała marnować energię i czas na jej poszukiwania. No ale, skoro się trafiła i była tania, to pomyślałam - "A biereee" - i wzięłam.



 ⚜

Zdobyłam również trzy brokatowe kucyki z blind bagów. Zgarnęłam te okazy za jednym zamachem i żem zadowolona. Jedna tylko rzecz mnie zastanawia - dlaczemu Luna i Cadance nie mają tej samej formy co Celestia? Przecież, w pozostałej serii one wszystkie były wysokimi, smukłymi alikornami. I po co Luna ma formę Cadance? D: Łeee. No ładne są te kucaki, jednak wolałabym, aby pod względem "budowy ciała" bardziej przypominały Celestię.


 ⚜

Celestia wygląda jak żelka. Powinna mieć jeszcze ananasowy aromat.
A poza tym - oczywiście jest ładniutka, jak to zawsze ona. 
Wincyyy takich alikornów chcy, wincy! Ach, gdyby jeszcze w takiej półprzezroczystej wersji, istniały Sterling i bananowa Gold Lily! *wzdech*



 ⚜

Luna zawsze spoko i nieważne, że tym razem wygląda jak fioletowy wariant Cadance. Ten okaz, powinien być akurat żelkiem figowym.
Jak na mój gust, ten okaz jest wyjątkowo udany (rzecz jasna, nie licząc formy). Luna po prostu wygląda jak kawałek nocy, zatopiony w plastiku.



Cadance - jak zwykle, słodka i urocza do porzygu. Ta akurat, powinna być żelką o smaku gumy balonowej. Albo nieee, lepiej - żelką o smaku panadolu w syropie, takiego dla dzieci (nie wiem, czy taki jeszcze istnieje, ale kiedyś, jakieś 9074093740592370572398459387 lat temu, bardzo go lubiłam).




To by było na tyle, jeśli chodzi o wrześniowy przypływ kucyków (kolejnych paczek, mogę spodziewać się na początku października). Może nie pojawiło się zbyt wiele nowych koników, ale za to - wszystkie są idealne. Podsumowując - pod względem kucozbiorów, wrzesień uważam za bardzo udany.

Kucyki od dila

Świeży towar od dila jest? Jest! :D
Dzisiaj dotarła do mnie paczka, w której znajdowały się trzy, jakże piękne okazy: Lady Cupcake, Sundance i (chyba) Light Heart.
Nonono, tak żem się z nich ucieszyła, że od razu po rozpakowaniu, postanowiłam poddać je standardowej procedurze, którą to - prędzej czy później - przechodzą wszystkie moje nowo nabyte kucyki. Wycackane muszą być, ot co.
W ruch poszło więc kąpielowe mleczko (które trzymam specjalnie dla kucyków) - figowe z olejem arganowym. Potem - na mokro i ze spłukiwaniem - ta straszna odżywka, której opary sprawiają, że puchnę na rękach i twarzy, moje oczy łzawią no i ciężko mi oddychać. Czysta, mordercza chemia xD Niemniej, efekty po jej stosowaniu są wręcz genialne, toteż - raz na jakiś czas mogę przez chwilę pocierpieć. Po spłukaniu odzywki, jak zawsze - nastąpił atak na kucykowe włosy, a uzbrojona byłam w grzebień i prostownicę.

Swoją drogą, jeśli chodzi o tę odżywkę - już zaczęłam sobie wyobrażać siebie, jak stoję przy umywalce, ubrana w płaszcz op1 i mająca maskę przeciwgazową na łebioryjcu. I nacieram kucykowe włosy moim ukochanym specyfikiem, a w całej łazience unoszą się glutowozielone, mordercze opary.



A tutaj, są moje dwa kucykowe breloczki. Zaplotłam im włosy, żeby nie wkręciły się w ogniwa łańcuszków, umocowanych na grzbietach koników. 
No i teraz tak:
O ile z Sundance wszystko jest w porządku, to mam pewne wątpliwości co do... Light Heart? Yyy? Ekhm, właśnie. Otóż - biały kucyk, wygląda jak Light Heart, z tym, że znaczek na tyłku ma taki sam, jak Sweet Berry. Postanowiłam więc, że ten dość nietypowy okaz, musi dostać nowe, stosowne imię. Prawdopodobnie, kucyka będę nazywać Light Berry, albo Sweet Heart.




Większość zdjęć, oczywiście robiłam na moim prowizorycznym kwietniku. Chwilowo, niestety nie miałam możliwości doboru lepszego otoczenia do sesji. W każdym razie - kuce w otoczeniu roślin doniczkowych i tak wyglądają lepiej, niż na półce pustej szafki.
Jakość słitczi foteczeg, również nie powala - nie dość, że wyglądają, jakbym pstrykała je kalkulatorem, to artyzmu w nich, za cholerę doszukać się nie można. No ale, nie pierwszy i nie ostatni raz nawaliłam dość, ekhem, nieudanych kucyfotek. Cóż, bywa.



Cupcake, ach, urocza Lady Cupcake!
Trochę przypomina mi Lady Moonshine, a torchę prosię - i właśnie taka mi się podoba.
Pamiętam, że w dzieciństwie marzyłam o LC, której niestety nie miałam możliwości zdobyć w żaden sposób. A teraz, na stare lata, w końcu mam jeden, ze swoich wymarzonych modeli. Normalnie... Nadal nie wierzę w to, że ją mam. Wymacałam ją, napatrzyłam się i... Nadal nie dociera do mnie, że mam swoją własną Lady Cupcake (◍•ᴗ•◍)❤




 ☘

Skoro już się uaktywniłam na bloga$kó, to oczywiście muszę obwieścić, że na tych trzech kucykach się nie skończyło - mam jeszcze kilka zamówień w trakcie realizacji i czekam na kolejne paczki. W najbliższym czasie, wzbogacę mój kucostan o nowe okazy, na które od dawna ostrzyłam sobie zęby.

Poza tym - wreszcie mam właściwy mebel na swoje koniki. Teraz, poniacze mieszkają w zdobionej, starodawnej witrynce, ze szklanymi półkami. Miło sobie popatrzeć, jak zamknięte na klucz, dumnie stoją za szybą. Nie zakurzą się, nie ma też szans na to, aby dobrało się do nich którekolwiek z moich zwierząt. Wprawdzie, kuce są teraz na widoku, ale... Mam wyłożone po całości na to, co ludzie sobie myslą, widząc moją kolekcję. U siebie jestem, robię co chcę.
Jedni, w witrynach i kredensach trzymają porcelanowe serwisy i kryształy. A ja mam koniki.

Cycki jak czajniki


Nienawidzę jesieni - zwłaszcza tej słynnej, "złotej, polskiej". To ja już wolę, kiedy jest jeszcze w miarę zielono i umiarkowanie słonecznie. Jednak dla mnie, najbardziej znośna jesień to taka, kiedy prawie bez przerwy pada, jest wietrznie, zimno i ciemno. Trochę mgły od czasu do czasu, też nie zaszkodzi.

W każdym razie - jeszcze nie mam nowych okazów, nołale myślę, że niebawem powinny do mnie dotrzeć. 
W przypadku braku świeżego towaru, postanowiłam zrobić zdjęcia kilku konikom, które należą do najbardziej przeze mnie lubianych. No i wyszła taka smętna sesja.


Tym razem, kucyki "rozpełzły" się po całym, prowizorycznym kwietniku. Dreptały więc pośród kliwii, palm i bluszczu, oraz dzielnie pozowały na tle szklanej butelki w kształcie ryby.
Na jednym ze zdjęć, mistrzem drugiego planu została Beach Pony (wygląda, jakby zamierzała wejść na wieniec, a potem pożreć płomień ze świeczki. Kto wie - może BP w jakiś chory sposób jest zafascynowana ogniem?).




A z tych dwóch pań, nadal cieszę się tak, jakbym dorwała je dopiero przed chwilą (Buttercup jest od dila, a Great Romance pochodzi z felernej paczki od jakiegoś ktosia).
Za każdym razem, gdy patrzę na Buttercup, jakoś tak samoistnie, na mojej parszywej gębie nagle "wykwita" najprawdziwszy w świecie banan. Serio, to banan jest. Jednym końcem wrasta mi nieopodal lewego ucha, a drugim - tuż obok prawego i trza usuwać owoc chirurgicznie - grabiami ^^



~~O~~